piątek, 22 czerwca 2012

Smak orientu dla każdego, czyli ryż z curry


Pogoda się zepsuła ostatnio, więc u niejednego zakwitło marzenie o wyjeździe do jakichś fajniejszych rejonów. Tylko jak to zrobić, jak w portfelu styknie kasy tylko, żeby osobowym podjechac na koncert, a w dodatku ten kutas szef nie chce dać wolnego? Nic prostszego - Dzięki trzem magicznym literkom: DIY możemy w zaciszu własnej (a jeszcze lepiej z wielorakich względów cudzej) kuchni przenieść w pachnący tysiącami aromatów świat orientu.

Droga na Daleki Wschód (i wcale nie chodzi tu o Białą Podlaską) pochłania niewiele wysiłku, czasu i pieniędzy (w przeciwieństwie do tłuczenia się na antypody). Żeby kubki smakowe poczuły się jak na bazarze w Hanoi potrzebujemy:
raz: ryż
dwa: curry
czszy: wodę (a tu nawet lepiej jest zostać w Polsce; fauna bakteryjna w wodociągach jest przynajmniej na tyle bezpieczna, że nie idzie nabawić się poważniejszych dolegliwości żołądkowych [1], jak to mogłoby sie okazać w dalekich wojażach (no, w 99% przypadków)
cztyry: sól (opcjonalnie)
pińć: olej (w ogóle fanaberia)

A zanim ochoczo wstawicie gary kilka uwag technicznych, co do punktu pierwszego. Szkół gotowania ryżu jest całkiem sporo, ale generalnie dzielą sie na dwie główne: sypany i w torebce. Każdy z nich ma swoje wady i zalety przedstawione poniżej:

sypany:
+ taniej wychodzi za kilo - oszczędzony hajs można wydac na piwo, albo konfekcję rowerową
+ mniej przypraw trzeba sypać - znowu oszczędności
- łatwiej przypalić
- garnki się brudzą
- po pijaku łatwo rozsypać

w torebce:
+ nie brudzi garnka
+ nie trzeba odmierzać
- można się poparzyć, jak się rozcina
- jest tylko 4 w pudełku, łatwo przegapić jak się skończy

Tyle w temacie ryżu. Jak widac bilans strat i zysków wychodzi podobnie.
W każdym razie: Jak już mamy ryż i inne komponenty (curry najlepiej kupowac te co stoi na półce niżej, tańsze jest a smakuje tak samo), wbijamy sie na kuchenkę i zaczynamy:
- Ryż wrzucamy do gara. Jak mamy w torebce to zalewamy wodą, jak mamy sypany to robi się trudniej. Najlepiej wsypać do jakiegoś pojemnika (ja miałem szklankę, ale można oberżnąc puszke po piwie albo nie wyrzucac od groszku na przykład), wrypać do gara i zalać dwoma i trochę takimi samymi pojemnikami ale z wodą
- wsypujemy curry (dla nieco bardziej zaawansowanych w kuchni orientalnej - jak wsypiemy więcej, to smak będzie intensywniejszy, a kolor żółcieńszy)
- jak mamy sól i olej to też dajemy, a co. Sos sojowy też można (w ogóle szał)
- wstawiamy na średniawy ogień
- schodzimy do spożywczaka na dół po piwo
- jak woreczek jest pękaty, albo ryż nasiąknięty, to ściągamy z ognia, wrzucamy na plater i wtranżalamy, najlepiej z keczupem, surówą z przeceny albo ulubionym strączkowcem z puszki.



[1] sraczki

piątek, 1 czerwca 2012

Smak, wygoda i szczypta zdrowia [Przepis czytelniczki]


Od pracy ręce bolą. Wygląda jednak na to, że ten blog przeglądają nie tylko bezrobotni, meliniarze, "studenci" i inne miglance, ale także ludzie, dla których praca to nie tylko kolejne słowo na "p". Poniżej drugi już (jupi je!) przepis nadesłany przez Czytelniczkę, tym razem nazwisko i adres znane Redakcji. Uważni Czytelnicy i uważne Czytelniczki znajdą zapewne punkty wspólne z poprzednim przepisem. Podpowiem jedynie że chodzi o pewien składnik.



"Nadsyłam przepis na potrawę, który zrodził się u podstaw klasy robotniczej. Wyobraź sobie, że pracujesz w chińskiej szwalni, 10 godzin/ dobę  dzień za dniem, przeszywając palce na maszynie, krzywiąc kręgosłup a szefostwo robi wielką łaskę pozwalając  Ci spuścić z pęcherza co kilka godzin i zrobić 5 minutową przerwę na obiad. Wtedy najlepiej sprawdzi się zupka chińska (freegańska, podarowana przez dobre dusze). Ale że my, szwaczki, też chcemy żyć zdrowo i na poziomie, dobrym rozwiązaniem będzie japońskie miso, cały czas pozostając w nurcie azjatyckim, bez gotowania, bez czekania a ile zdrowia i zapomnienia.  Dzięki temu nasza przerwa wydłuży się do całej wieczności, zanim zadzwoni fabryczny dzwonek.
Sposób przygotowania:
- makaron umieszczamy w naczyniu (koniecznie rozkruszyć bo nie ma czasu na użeranie się z ciągnącym)
- dodać susz i proszek instant
- zalać gorącą wodą
- odmierzyć łyżkę stołową miso i rozmieszać z pozostałymi, zalanymi składnikami

Dla tych chcących narazić się zniecierpliwionemu szefostwu, wariacja w postaci  posiekanej natki pietruszki
Po takim obiedzie mamy energię na kolejnych 10 godzin pracy non stop.
Pamiętajcie: solidarność naszą bronią!"

Podobnie jak to uczynił mój Redakcyjny Kolega w przypadku poprzedniego przepisu, pozwolę sobie na kilka uwag:
- Bardzo podoba mi się układ różnych przedmiotów na stole i pokruszony makaron w miejscach, gdzie tych przedmiotów nie ma
- Nie jestem do końca przekonany czy blog ten jest odpowiednim miejscem dla składników typu tytka z miso, ale powiedzmy że smaczne to i wygodne. Tym niemniej na blogu przeważa koncepcja survivalowa a nie tajtajsko tropikalna chleb razowy ą ę.
- Czy to prawda, że Czytelniczka do śniadania w środę upieprzyła dwie patelnie, miskę i plastikowy pojemnik, nie mówiąc już o talerzach i sztućcach? (Znam odpowiedź, pytanie retoryczne i pod rozwagę)

Dzięki za przepis, podsyłajcie następne!